Eudajmonia…

Kilka lat temu pojawiło się w mojej świadomości słowo „eudajmonia”. Pojawiło się, ale nie budziło żadnych skojarzeń ani refleksji. Ot, jest tytuł jednego z ulubionych moich kawałków gitarowych Paula Gilberta. Tytuł tego utworu to „Eudaimonia overture”.
Był to akurat czas, gdy intensywnie grałem na gitarze. Ćwiczenia, wprawki by sprostać między innymi wyzwaniu w postaci właśnie tego utworu. Trwało to może ze cztery lata, gdy tak ćwiczyłem po 4-5 godzin dziennie. W końcu opanowałem instrument na tyle, by zagrać to w sposób w miarę podobny do oryginału i to w zbliżonym tempie. Był to mój drugi okres gitarowy. Pierwszy zaczął się pod koniec szkoły podstawowej i trwał w szkole średniej, by skończyć się na początku studiów. Wtedy katowałem jeden z utworów Paco de Lucia. Z mizernym skutkiem.
Po drugim okresie gitarowym pojawił się rower. Najpierw jeden. Potem został zastąpiony drugim. Następnie pojawił się drugi, ale tak, że pierwszy był również. Później ten drugi został zastąpiony trzecim, więc wciąż były dwa. Ale szybko okazało się, że ten trzeci nie jest na tyle dobry, by mógł konkurować z czwartym. Czwarty jednak okazał się za mały. Sprzedałem i kupiłem piąty. Miałem więc wtedy drugi i piąty. Ten piąty to był karbonowy, szosowy Specialized. Z resztą wszyscy czytelnicy wiedzą który to, ponieważ czytają tego bloga jedynie przyjaciele, pierwszy i drugi. Spec wraz ze swą profesjonalną geometrią oraz wyposażeniem, to był szczyt marzeń i w ogóle. Właściwie już nic mi szczęścia nie zakłócało poza faktem, że rower drugi nie przystaje. Więc sprzedałem drugi i kupiłem szósty. Po szóstym kupiliśmy dom, w którym zmieścił się również siódmy. I trwałoby to pewnie do dzisiaj, gdyby nie fakt, że poszedłem do fachowca, który wymierzył mnie, obczujnikował, podłączył pod program i zeskanował. Powyginał, naciągnął, nakuł i zanalizował. Na koniec wydrukował, że piąty jest za mały. Kupiłem więc ósmy a piąty jest na sprzedaż.

No dobrze, ale co z tą eudajmonią, spyta się roztropnie jeden czytelnik. Albo nawet obaj. O co mu chodziło? Śpieszę wyjaśnić. Jako się rzekło, nie miałem z tym słowem skojarzeń. Nie wiedziałem w ogóle co znaczy i co więcej, nie miałem pragnienia wiedzieć. A pragnienia nie miałem, bo nie miało to dla mnie znaczenia. Więc grałem i nie wiedziałem, jeździłem i nie wiedziałem, kupowałem i sprzedawałem i wciąż nie wiedziałem. Ale teraz już wiem i wiecie co? Dalej robię to samo, albo robić będę zupełnie co innego, jeśli mi tylko co strzeli do głowy. I dopóki zdaję sobie sprawę, że wpływ mam jedynie na swój interes, całujemy się z eudajmonią w dupę.

2 thoughts on “Eudajmonia…

  1. Przeczytałem i wysłuchałem eudajmonii, następnie czynności te powtórzyłem. I zupełnie nie nauczony wnioskiem, jaki powinienem wynieść z tego wpisu, rozpocząłem liczenie własnych rowerów. Ale ja mam łatwiej, bo zostały mi dwa ostatnie, siódmy i ósmy. Chociaż w pewnym momencie, gdzieś pomiędzy 3-cim a 5-tym prawie się zgubiłem. Bardzo fajny wpis, uprasza się częściej. Dziękuję, Czytelnik Drugi.

  2. No właśnie. Łukasz na rovver.pl również przedstawiał historię swoich rowerów – to się dobrze sprzedaje!

Dodaj komentarz